Na ten dzień czekałem od ponad 3 miesięcy. Od samego rana chodziłem podekscytowany, gdyż żelazna dziewica jest moim ulubionym zespołem. Musiałem wstać o godzinie 5 żeby zdążyć na pociąg który był o godz. 7.44 rano (cóż to za pomysł żeby kurs był o tak pogańskiej godzinie). W Katowicach byliśmy po 11 więc do 18 (o tej godzinie mieli zacząć wpuszczać do spodka) więc mogliśmy się poszwędać po Katowicach coś zjeść napić się itp. Pod spodek dotarliśmy ok. 17 więc troszkę się poczekaliśmy, ok. 17.45 pod spodkiem pojawiło się gigantyczne rzeszę fanów gdy o 18 ochroniarze nie zaczęli wpuszczać ludzi wszyscy czekający na koncert swoich idoli poczęli krzyczeć słynne już "Kurwa mać ile mamy stać". Niektórzy wpychali się na chama do wejścia lecz za chwile zostali wyrzuceni ze spodka przez tamtejsza ochronę no więc kolejny okrzyk (tym razem do chamskiego ochroniarza) "wypierdalaj, wypierdalaj" i jego strony poleciało kilka butelek plastikowych... i jednym słowem istny cyrk. Nareszcie doczekaliśmy się dostaliśmy się do środka i od razu biegiem na płytę. Przez dłuższy czas czyli mniej więcej do 19.30 czekaliśmy słuchając muzyki z playbacku (cóż musieli jakoś zająć ponad 9000 fanów). Ok. nareszcie światła zaczynają przygasać (zupełnie jak w piosence Fear Of The Dark lecz to jeszcze nie maideni) i oto na scenie pojawia się Stray. Grali nawet nieźle ale cóż z tego, ponieważ po każdej ich piosence wszyscy w spodku krzyczeli "Maiden, Maiden!!!!". Po kilku kawałkach nastała przerwa techniczna.....
Godzina 21 rozpoczęła się słowami: "Woe to you, oh Earth and Sea, for the Devil sends the beast with wrath, becouse he knows the time is short... Let him who understanding reckon the number of the beast for it is the human number, its number is Six hundred and sixty six". Chwile później na scenę wśród owacji publiczności wbiegła długo oczekiwana przez wszystkich żelazna dziewica. Pogo było niesamowite ale jakoś to wytrzymałem. Po numerze bestii pojawiły się flagi brytyjskie- znak że za chwile usłyszymy "The trooper", i tak też się stało. Śpiewałem skakając jak pojebany, a Dickinson oczywiście wymachiwał flagą brytyjską rzucając je gdzie popadnie, tu chyba po raz pierwszy można było usłyszeć "scream for me Katowice" (Dickinson ma iście zajebistą dykcje J). Następnie kawałek pt. "Die with your boots on". Po nim "Revelation" było iście rewelacyjnie Głośne Yeahh, wydobywające się z gardeł publiczności, między uderzeniami w bębny i struny basu zagłuszało wszystko. Później 22 Accacia Avenue. Stare, dobre, gitarowe wymiatanie Adriana i Stratocaster Janicka wirujący w powietrzu. Wtem Dickinson zapowiedział nowośc, Wildest dreams, kawałek o tym, że nikt nie może narzucać drugiemu drogi życiowej i odebrać marzeń. Sądząc po tym utworze, Dance of Death będzie warte posłuchania. Potem The wicker man. Ludzie stojący 15 metrów od sceny, zostali przepchnięci 10 metrów bliżej. Ale gitarowe popisy Janicka wynagrodziły z nawiązką niemiłosierny ścisk. Następnie usłyszeliśmy "Brave new world" Tu również skakałem jak porąbany i śpiewałem głośno "A brave new world...". Oczywiście nie mogło też zabraknąć "Hallowed by the name", gdyż jest to świetny kawalek na koncerty. W parę minut po tym na scenie pojawił się akustyczny bas, a wśród publiczności wielkie brawa. Gadka Bruce'a o Williamie Wallacie, o wolnej Szkocji, o Braveheart, świetnie zgrała się z początkiem The Clansman. W spodku ten monument zabrzmiał po prostu magicznie, a chóralne freedom wzruszyło chyba konstrukcją hali. Oprócz tego Nicko na chwilę wstał zza perkusji, aby trochę potańczyć po szkocku :). Podczas następnego The Clairvoyant na scenie pojawił się ożywiony Ed z okładki Edward the Great. Jego świecące, czerwone oczy poświdrowały trochę Dave'a i Adriana, po czym maskotka Maiden znikła za sceną. Publika nie miała nawet chwili wytchnienia po 'there's a time to live, and a time to die', gdyż zaraz po tym rozpoczęło się Heaven Can Wait. Jak dla mnie jeden z najbardziej koncertowych kawałków Ironów Pod koniec utworu na scenie (tuż obok Bruce'a i Steve'a) pojawiła się grupka fanów, a Dickinson, jakby nigdy nic wziął aparat i zrobił im zdjęcie. Lepszej pamiątki nie można było zdobyć. Potem Fear of the Dark. Dreszcz, magia, łuna zapalonych zapalniczek i cały spodek śpiewający. Niezapomniane cudo. Wreszcie agresywne Iron Maiden, podczas którego Fender Janicka wylatywał na 2 metry w powietrze (dobra bez przesady z tym powietrzem - w górę :)), a ruchomy wizerunek Eda otrzymał mózg. Wiem, to brzmi dziwnie, ale tak było.
I tyle zasadniczej części koncertu. Ale okrzykom maiden, maiden... jak zwykle nie było końca, więc Harris i spółka pojawili się znowu, tym razem na 3 kawałki. Pierwszym było Bring Your Daughter to the Slaughter, przed którym Bruce przez około 1,5 minuty bez przerwy wrzeszczał tak, jak tylko on to potrafi (ooo - ooo :D). Jak dla mnie, ten kawałek koncertu był najlepszy. Utwór brzmiał jeszcze ostrzej, szybciej i lepiej, niż ten z Live at Donington. Potem już tylko 2 minutes to midnight i Run to the Hills. Po tym ostatnim, Nicko dorzucił pałeczką do 3 rzędu na sektorach płyty. Ci, którzy znają spodek, wiedzą, że to zaledwie około 25 metrów. Potem koncert się skończył, zapaliły się światła i 9 tysięcy ludzi skierowało się do wyjścia. A pobrzmiewająca wtedy piosenka Monty Pythona - Always look for the bright side of life przegniała żal, że koncert trwał tylko koło 2 godzin. Po wyjściu, cześć fanów czekała pod, jak się później okazało, Listening busem, celem zdobycia autografów Maiden. Niestety, bezskutecznie.
Podsumowując, mimo tego, że brakło kilku moich faworytów (Running Fre, czy Transylvania), i miejscami techniczni ewidentnie przesterowali głośność, koncert był fenomenalny. Dickinson biegał po scenie, jakby był o 20 lat młodszy, Harris wymiatał na basie, niczym na karabinie maszynowym, a Janick podrzucał gitarę na 2 metry i łapał ją, jakby nigdy nic. A przy okazji publika cały czas szalała i przeżywała koncert tak mocno, jak tylko można. Nie mam wątpliwości, że słowa 'Scream for me, Katowice !!' zostaną w mojej pamięci na zawsze. Potem musieliśmy coś zrobić z wolnym czasem co pociąg powrotny mieliśmy dopiero po 6 nad ranem a koncert skończył się ok. 23. Więc poszliśmy na dworzec i jak jakieś bezdomniaki położyliśmy się spać na dworcu J. Z niecierpliwością czekam na anstępny koncert Iron Maiden, który odbędzie się już 7 listopada również w spodku.
By Kowal
E-mail: Kowal277@wp.pl